Artykuł został wyróżniony w maniaKalnym konkursie Wygraj tablet Kiano z modemem 3G
Tanie tablety, które w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zalały polski rynek pod wieloma różnymi markami, nierzadko takimi, o których nigdy przedtem nie słyszałem, przeznaczone są dla mniej zamożnych miłośników nowych technologii. Patrząc na ceny tych urządzeń widać od razu, że „chińczyki” są nierzadko ponad dwukrotnie tańsze od tzw. markowych. Wydaje się, że dobrego 7-calowego „no name’a” można już kupić za, powiedzmy, ok. 400-500zł. Ekran IPS, trochę przymała bateria, ale całkiem niezły procesor i wydajność graficzna. Jaki sens dopłacać wtedy np. do tabletu Google Nexus 7, który kosztuje drugie tyle, a w sumie oferuje niemal to samo?
Mając do czynienia w ostatnich tygodniach z kilkoma niedrogimi tabletami, myślę, że mogę przedstawić całkiem rozsądny punkt widzenia w tej sprawie.
Kwestia numer jeden: jakość wykonania. Nie trzeba być wybitnym specjalistą, aby domyśleć się, że chińskie tablety są wykonane gorzej od markowych. Okazuje się, że wcale nie musi tak być. Istnieje kilka ofert na polskim rynku, w których tylna część obudowy wykonana jest np. z aluminium, a wszystkie elementy idealnie spasowane: nic nie skrzypi, przyciski działają prawidłowo, ekran jest dobrze przyklejony i naciskanie na niego nie powoduje występowania efektu „pływania” matrycy. Jednocześnie jeden z najciekawszych tabletów markowych, Google Nexus 7, pełen jest niedoróbek – głównie chodzi o ekran, który bardzo często delikatnie odstaje od obudowy, czasem trzeszczy, a a czasami występują problemy z ekranem dotykowym. Wydaje się więc, że pod względem obudowy sytuacja jest w sumie zbliżona w obu obozach.
Trzeba jednak wspomnieć o czymś, co zmienia trochę postać rzeczy. Mianowicie, w przypadku urządzeń markowych mamy coś takiego jak serwis gwarancyjny. Jeśli w trakcie obowiązywania gwarancji nagle ekran się odklei w Asusie, mamy dużą szansę, że nam to naprawią – i nie zapłacimy nawet za przesyłkę. W przypadku „chińczyków” jest już gorzej: naprawa lub wymiana serwisowa trwa z reguły długo. Wynika to prawdopodobnie z tego, że żaden „producent”, tu, w Polsce, tak naprawdę nie ma bladego pojęcia o naprawianiu oferowanego przez siebie sprzętu. Skąd niby miano by coś takiego umieć? W końcu sprzęt produkowany jest dość sporą odległość stąd. Przedłużający się serwis to prawdopodobnie oczekiwanie na kolejną przesyłkę z Chin, której część przeznaczona jest na wymiany gwarancyjne u klientów.
Jest też jeszcze jedna rzecz związana z gwarancją… jej długość. Nie będę może wskazywał tutaj winowajcy, ale każdy zainteresowany sobie znajdzie sam. Czasami trzeba wczytać się w warunki gwarancji, gdyż znalezienie w tychże zapisu mówiącego o tym, że obowiązuje ona przez okres 24 miesięcy… z wyłączeniem baterii, ekranu (ten, co wyświetla, i ten reagujący na palce) i akcesoriów. Równie dobrze mogłoby tej gwarancji nie być – ogniwa litowo-jonowe i litowo-polimerowe są może zacne, ale jeśli coś miałoby się zepsuć, to najprędzej one. No i taki ekran np. Czasami problemy z dotykiem objawiają się po kilku godzinach ciągłego używania i wada może wyjść na jaw dopiero po kilku miesiącach. Jesteśmy wtedy skazani na babola.
Kolejna kwestia to rozrzut jakościowy dotyczący ekranów. Jeśli producent zdecyduje się na zastosowanie matrycy IPS, to wszystko jest raczej w porządku – czy matryca będzie dobrej jakości, czy złej, i tak będzie miała niezły kontrast, poprawne kolory i duże kąty widzenia. Producenci, zarówno ci „porządni”, jak i ci tani, mają tendencję do ulepszania swoich produktów. Urządzenie wygląda z zewnątrz identycznie, ale nierzadko znacznie różni się wewnątrz. Jeśli mamy do czynienia z faktyczną poprawą, to miło. Niestety, częściej zdarza się „ulepszenie” polegające na ograniczaniu kosztów produkcji. Jeśli pewne elementy zostaną zastąpione słabszymi, tańszymi, ale klient tego nie odczuje – w porządku. Kiedy jednak matryca IPS zastępowana jest TN, to już robi się nieciekawie. Ekran wykonany w technologii TN jest mizernej jakości – jedno oko widzi inny obraz niż drugie, gdyż występują tak silne zmiany kontrastu i jasności ekranu w zależności od kąta patrzenia. Zmęczenie oczu, a nawet ból głowy już po kilkunastu minutach korzystania z takiego tabletu to nic nazbyt dziwnego. Na youtube można znaleźć filmik z porównaniem różnego rodzaju matryc w ramach tego samego modelu tabletu dość popularnego „producenta”.
Często nieszczególnie wygląda też sytuacja oprogramowania. Kupując tani tablet może się okazać, że mamy na nim zainstalowaną starą lub bardzo starą wersję systemu operacyjnego. Co ciekawe, niektórzy markowi producenci również mają z tym problem i bardzo długo nie wydają odpowiednich aktualizacji, lub w przypadku mniej popularnych modeli nie czynią tego wcale. Czasami, chcąc zainstalować nowszego Androida, możemy skorzystać z przeróżnych modyfikacji – każde urządzenie jest jednak inne, więc niemożliwe jest zainstalowanie np. Androida 4.2.2 poprzez ściągnięcie odpowiednich plików i koniec. Czasami pewne modele dostępne na naszym rynku pod jedną nazwą oferowane są gdzie indziej pod inną – zupełnie inny producent i nazwa modelu, ale wizualnie i technicznie to samo. Można wtedy ściągnąć oprogramowanie przeznaczone do jednego z nich i zainstalować na drugim. Gorzej, jeśli mamy model mniej popularny – możliwe, że wtedy pozostaniemy już ze starszą wersją systemu do końca żywota samego tabletu. No chyba, że zdecydujemy się bawić w przygotowanie modyfikacji systemu sami…
Jedna rzecz jest pewna: tablety ciągle tanieją. Podejrzewam, że już niedługo dojdzie do sytuacji, kiedy kupno „chińczyka” będzie opłacalne nawet mając świadomość kiepskiego wsparcia serwisowego, gdyż jeśli trafimy na model naprawdę dobrze wykonany (i nie będzie to model „poprawiony”), to raczej trudno takie urządzenia zepsuć… no chyba, że zsunie się to z poduszki i potłucze na panelach.
Co zatem wybrać… tablet tani za 499zł, czy tablet droższy za 999? Nie biorę pod uwagę ofert tańszych, w których matryca z pewnością nie jest IPS, zatem nie nadają się one do niczego. Zaraz ktoś pewnie powie „a co, AMOLED czy AMVA to się nie nadają?” – może i się nadają, ale nie za 499zł 😉 Do domowego użytku kanapowego, wystarczy tani chiński „biedronkowy”, choć szczerze powiedziawszy, to nie wiem, czy te biedronkowe nie miały czasem TN.
Na koniec pozostaje otwarta kwestia… na co komu tablet? Czy to jest w ogóle użyteczne? Pisze się na tym, mimo wszystko, niewygodnie, co kilka minut trzeba przecierać ekran, bo literki od tłustych paluchów robią się niewyraźne. Ponadto, Android działa jak działa, nie wiem czy to kwestia sprzętu, czy samego systemu, ale czasami się tu zamyśli, tam zadziała z opóźnieniem… w sumie po przyjściu z pracy lepiej położyć się wygodnie z tabletem niż siadać do desktopa. Ale jak już człowiek po kilku godzinach spędzonych z tabletem usiądzie do „prawdziwego” komputera, to czuje się jak w niebie.
Niektórzy powiadają, że tablety to taka głupotka. Moda, jak na netbooki, po jakimś czasie nikt tego nie będzie chciał. Wydaje się, że trzeba rzec: czas pokaże. Chiński czy markowy? Myślę, że zdecydowanie chiński, bo chiński to wydatek kilkuset złotych, a fajne markowe modele zaczynają się od ok. 2000zł. To by było na tyle. Dobrej nocy życzę.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.