Aktualizacja: Autor: remmer. Artykuł został wyróżniony w maniaKalnym konkursie „Wygraj tablet Kiano z modemem 3G„.
Panią do sprzątania biura zatrudnię…
Opis stanowiska: sprzątanie powierzchni biurowych, praca 5 dni w tygodniu, 8 godzin dziennie.
Wymagania: studentka, 5 lat doświadczenia, uprawnienia do pracy na wysokości, na wózki widłowe, prawo jazdy kategorii C+E, doświadczenie w projektowaniu i wdrażaniu aplikacji webowych przy użyciu J2EE, Spring, Hibernate, JSF, Apache CXF, ANT, Maven, MySQL oraz Jboss, biegła znajomość języka angielskiego i niemieckiego w mowie i piśmie, wymagany własny laptop i oprogramowanie.
Konkurencyjne wynagrodzenie: praca na umowę zlecenie 1600 zł brutto miesięcznie.
Dlaczego to ogłoszenie o pracę nie ma szans powodzenia? Ponieważ wielozadaniowość wraz z wykonywaniem każdego rodzaju pracy na najwyższym poziomie kosztuje. Identycznie sytuacja wygląda w świecie tabletów.
Sprawą bardzo indywidualną jest to, jaki budżetowiec do 1000 zł będzie dla nas najbardziej odpowiedni. Stawka wzrasta wraz z ilością zadań do wykonania – najtańsze będą te pozbawione GPS czy modemu 3G. Droższe – te w nie wyposażone i o lepszych parametrach zapewniających prawidłowo wykonaną pracę. Zupełnie tak samo jak w ogłoszeniu na początku.
Budżetowy to znaczy jaki?
Długo zastanawiałem się, co właściwie oznacza określenie “budżetowy tablet” i doszedłem do wniosku, że musi to być propaganda i celowe działanie dziennikarzy i redaktorów mających za zadanie zdyskredytowanie małych firm, których nie stać na działania marketingowe w kwocie 12 mld dol. rocznie (tyle podobno wydaje Samsung). Z drugiej strony – jeśli odrzucić teorię o praniu mózgu, “budżetowy” to po prostu nie bardzo odpowiadające rzeczywistości tłumaczenie z języka angielskiego, gdzie „budget = low in price; cheap„.
Budżetowy na pewno nie znaczy tani, zwłaszcza gdy – jak to się przyjęło – za górą granicę obierzemy magiczne 1000 zł (choć zdarzyło mi się czytać o budżetowym tablecie w kontekście sprzętu za 1200-1300 zł), podczas gdy tyle wynosi pensja prawie 2 mln Polaków i niewiele osób zarabia dużo więcej? Owszem jeśli za granicą za tą samą pracę ktoś otrzyma nie 1000 zł, a 1000 Euro, to tablet nie za 1000 zł, a za 250 Euro jest dla niego „low in price, cheap”… W Polsce o prawdziwych budżetowcach patrząc na zarobki moglibyśmy mówić w przypadku sprzętu za około 300-500 zł (Goclever Tab A73, myTAB 7, myTAB 10).
Mimo wszystko, po wielu przemyśleniach, za wyznacznik tabletu budżetowego przyjąłem modnego chyba na każdym z portali „tysiaka”, dochodząc jednocześnie do ostatecznej definicji “budżetowego tabletu” czyli sprzętu, który w dniu premiery w porównaniu ze sprzętem konkurencji jest co najmniej 50% od niej tańszy i nie droższy, niż 1000 zł. Chyba, że budżetowymi chcemy nazywać też urządzenia używane, kupione dwa lata temu, za którymi ludzie płakali, o które się modlili, za którymi ustawiali się w kolejce na 10 godzin przed otwarciem sklepu, byli skłonni wydać na nie całą swoją wypłatę i głodować przez cały miesiąc, a które dziś bije na głowę nie jeden budżetowiec… Ale to wtedy całkowicie zmienia postać rzeczy.
Budżetowiec – wart swojej ceny?
Wróćmy na chwilę do sytuacji sprzed nieco ponad dwóch lat. Jeśli pod koniec 2010 roku miłośnicy gadżetów byli w stanie zapłacić ponad dwa tysiące zł za urządzenie bez 3G, bez GPS, z 16 GB pamięci, ekranem o rozdzielczości 1024×768 pikseli, procesorem 1 GHz i 256 MB RAM i odpowiednio ponad trzy tysiące zł za wersję z 64 GB pamięci, modułem 3G i GPS, to czymże jest wydanie 600 zł na model o parametrach zbliżonych do tego ostatniego (z 3G, GPS, 4 GB pamięci, ekranem o rozdzielczości 1024×600 pikseli, procesorem 1 GHz i 1 GB RAM). Ot choćby taki GOCLEVER Tab M703G…
Zresztą świat tabletów przypomina trochę świat telefonii komórkowej. Tablet drogi to abonament, z którym wiążemy się na lata (chyba, że kogoś stać na zmianę drogiego modelu co kilka miesięcy czyli wzięcie kolejnego abonamentu na lepszych warunkach). Tablet budżetowy to taki telefon na kartę, w przypadku którego promocje, a nawet operatora można zmieniać kilka razy w roku.
Tutaj wszystko zależy od punktu widzenia. Można brać tablet z górnej półki cenowej za 3000 tysiące i czkać rok na “poprawienie” jego parametrów. Można kupić też tablet budżetowy za 300 zł, a gdy nie spełni pokładanych w nim oczekiwań zmienić po 3 miesiącach na nowszy, lepszy model za 500 zł, jeśli i ten nam nie przypadnie do gustu – spróbować tego za 700 zł, a jeśli i ten ostatni nie będzie naszym ideałem wziąć coś za tysiaka. W ostatecznym rozrachunku będziemy mieli 4 modele za łączną kwotę 2500 zł. Co więcej ten ostatni budżetowy model będzie najprawdopodobniej lepiej wyposażony, niż sprzęt za 3000 zł kupiony rok temu. Więc TAK, warto tym rynkiem się zainteresować.
Do czego można je wykorzystać?
Od odpowiedzi na to pytanie zależy w dużej mierze to, na jaki model powinniśmy się zdecydować. Nie jest prawdą, że każdy parametr tabletu powinny mieć wyśrubowane do granic możliwości. Oczywiście większość by chciała posiadać jak najbardziej mocny sprzęt, choćby nie miało to żadnego sensownego uzasadnienia, a tablet miałby służyć tylko i wyłącznie jako książka kucharska, która podczas robienia obiadu powiadamiałaby nas o nowym e-mailu i statusach, co nasi znajomi z Facebooka właśnie przygotowali sobie gotują.
Oczywiście są jeszcze bardziej ambitne zadania, niż powyższe na przykład: czytanie internetu, uruchamianie kalkulatora, oglądanie filmików, korzystanie z komunikatorów, wyszukiwanie połączeń w miejskiej komunikacji, zarządzanie domowym budżetem, kopiowanie plików na dropboxa czy koniec końców, gry.
Jeśli na czymś szczególnie nam zależy, warto to wcześniej sprawdzić. Jeśli jakaś funkcjonalność nas absolutnie nie interesuje, to że nie będzie działać na naszym wymarzonym modelu należy zignorować. Chcemy “full wypas” i stać nas na najdroższy sprzęt – nie czytać dalej i brać lepszy najdroższy model – może nas nie zawiedzie.
Podsumowując: budżetowy tablet można wykorzystać niemalże do tych samych zadań, co droższych braci, zależnie oczywiście od wyposażenia i wersji oprogramowania, a zadania, które spełnią ograniczone są jedynie wyobraźnią twórców aplikacji. To zupełnie tak samo jak z samochodem: i Fiatem 126P, i BMW dojedziemy do celu. Jeśli to on się tylko dla nas liczy, możesz brać Fiata czy budżetowy tablet w ciemno. Jeśli natomiast żyjesz w świecie klimatyzacji, podgrzewanych foteli, chłodzonego schowka i zdejmowanego dachu – tablet za mniej, niż 1000 zł nie będzie powodem do dumy. Nie ze względu na parametry czy możliwości, ale ze względu na markę czy prestiż.
Tablety budżetowe bez wad?
Jedyne na co mogę narzekać to polska polityka. W przypadku budżetowych urządzeń elektronicznych nie widzę powodów do malkontenctwa z dwóch powodów: 1) przed zakupem wiem ile co kosztuje, jakie ma parametry i właściwości i poniekąd godzę się na pewne ustępstwa w zamian za niską cenę; 2) przed decyzją o zakupie mam niezgłębioną bibliotekę niezależnych testów, recenzji, opisów, ot choćby w postaci maniakalnych portali:
- gsmManiaK.pl – telefony komórkowe, akcesoria gry
- fotoManiaK.pl – fotografia cyfrowa, aparaty, obiektywy, porady
- mobiManiaK.pl – rozwiązania mobilne, laptopy, netboooki
- tabletManiaK.pl – tablety stają się coraz lepsze i coraz popularniejsze
- tvManiaK.pl – telewizja HD, LCD, plazmy, satelita, kino domowe, HiFi, Audio
- 3DManiaK.pl – telewizja i technologia 3D, filmy 3D – nasza nowa maniaKalna pasja
- gizManiaK.pl – gadżety elektroniczne, GPS, UMP, PDA, MP3, MP4
- agdManiaK.pl – domowy sprzęt AGD także może być piękny i funkcjonalny
Grzechem więc byłyby więc świadome zakupy i późniejsze nasze narodowe narzekanie. Ale i tak ma to miejsce. Co się w budżetowcach nie podoba?
- przestarzały Android – w tym przypadku jest zupełnie inaczej niż w desktopach. Nie wkładamy płytki z nowym systemem, klikając “dalej”, “dalej”, “dalej” aby mieć kolejną wersję sytemu. Tutaj musimy cierpliwie poczekać, aż producent łaskawie wypuści aktualizację do najnowszej wersji – albo i nie wypuści. Zresztą i informacje o aktualizacjach topowych modeli, to nie lada news, który rozchodzi się po sieci tempem łańcuszka o szczurzym moczu w aluminiowych puszkach. Oczywiście to czy warto mieć nową wersję systemu, podczas gdy na starej tablet w pełni nas zadowala i spełnia swoje zadanie, to kwestia sporna.
- nie spełniają kryteriów zgodności Google – tu się muszę w 100% zgodzić – instalacja nowych aplikacji spoza Google Play nie jest ani prosta, ani szybka.
- brak 3G/GPS – to akurat bzdura, bo czy chcemy czy nie chcemy tych udogodnień, decydujemy sami przed zakupem. Wybór jest prosty – bez nich tablet będzie tańszy, z nimi – droższy. Bardzo prosta logika. Niektóre budżetowce mają jakieś tam minimum wsparcia dla zewnętrznych modemów 3G i obsługują je bez problemów, a z GPS można połączyć się dzięki komunikacji tabletu z telefonem. Czy jednak gra jest warta świeczki i nie lepiej wydać te kilka stówek więcej na model z wbudowanym odbiornikiem i modemem to już indywidualna decyzja.
- jakość wykonania – wiele osób narzeka na plastik. A z czego niby zrobić urządzenie za kilkaset złotych? Ze skóry? Aluminium? Złota? Jasne, że będzie plastik, raz lepszy, raz gorszy, ale przecież plastik nie ma wpływu na działanie urządzenia, co najwyżej średnio wygląda w porównaniu do złota.
- wydajność – wbrew temu, co mogłoby się wydawać, budżetowce nie mają problemu z większością aplikacji, które zazwyczaj są mało wymagające. Najbardziej wymagające są chyba płatne wersje gier 3D, ale jeśli nas na nie stać, to stać nas i na tablet, który je uciągnie. Praca z androidową wersją Auto Cada również raczej nie będzie płynna, o ile w ogóle możliwa, ale kto projektuje na tabletach?
- brak płynności w odtwarzaniu filmów Full HD – mam nadzieję, że tu nie chodzi o 25 GB film przeniesiony z płyty Blu-ray na kartę SD. A jeśli nie o nie chodzi to o jakich filmach Full HD rozmawiamy? O skompresowanych? To przy okazji konwersji można je sobie przerobić na 1280×720, skończyć z narzekaniem, a prawdziwe kino sprawić sobie z ekranu, projektora, zestawu kina domowego i odtwarzacza Blu-Ray.
- podatny na porysowanie ekran – o sprzęt trzeba dbać. Zakupić etui, a nie nosić w tylnej kieszeni spodni, nie łazić z nim na plażę, gdzie się relaksuje, odpoczywa, pływa, gra, a nie siedzi na Facebooku i uploaduje zdjęcia z wakacji. Spokojnie można to zrobić w hotelowym pokoju, jeśli tak nam bardzo na tym zależy.
- słabe kąty widzenia ekranu – a że niby tradycyjne monitory mają dużo lepsze? Dobrze, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby pisać, że na ekranie nic nie widać, jak się obróci tablet przodem do tyłu.
- słaba jakość aparatu/kamery – niezależnie od tego ile megapikseli upakujemy na tak małej matrycy, że filmy będą rejestrowane w rozdzielczości Full HD, to obiektywem o średnicy 1 mm świata nie zwojujemy.
Można narzekać na wszystko. Ilość wad jakie znajdziemy, będzie zależała od tego, z jakiego powodu budżetowy tablet nabyliśmy. Jeśli ma być tylko gadżetem, z którego w rzeczywistości skorzystamy kilka razy do roku podczas urlopu, wyjazdu do rodziny na święta i damy dziecku do zaprzyjaźnienia się ze wściekłymi ptakami, to tych narzekań będzie stosunkowo mniej. Jeśli chcemy, aby tablet zastąpił nam kino domowe, konsolę, telewizor, wieżę stereo, laptopa, to po pierwsze – nie zastąpi, a będzie tylko jego namiastką, po drugie – już z założenia musimy zakup dokładnie przemyśleć i szczegółowo sprawdzić cechy produktu. Być może któryś budżetowiec spełni oczekiwania.
Co więcej – budżetowe tablety potrafią zaskakiwać oferując coś, czego konkurencja nigdy nie dała, nie daje i może przemyśli, żeby w przyszłości dawać: etui, kabel HDMI (czy nawet sam port), pilot, słuchawki, Tuner DVB-T, przytwierdzone do urządzenia uchylne ramię umożliwiające postawienie tabletu czy nawet… okulary 3D. Abstrahując od tego czy to dodatku potrzebne lub czy wykonane są na wysokim poziomie, to czasami są po prostu przydatne.
Chiński = zły?
To mit, który upadł w dniu, gdy na każdym domowym sprzęcie odnalazłem magiczne “Made in China”. Nie jest rzeczą do uwierzenia, ale przez ostatnie kilkanaście lat jedyne elektroniczne sprzęty jaki mi się psują to napędy DVD. Klęska dotknęła też 2 dyski twarde. Właśnie wziąłem jeden z nich do ręki – niby firmowy i niezawodny – i co widzę? “Product of Thailand”. Nie jest tajemnicą, że wschodnia Azja króluje w produkcji sprzętu elektronicznego, zresztą nawet high-endowe modele – jeśli są nie robione w Chinach to w ich bezpośrednim sąsiedztwie.
Co więcej – jeśli ktoś tak bardzo znienawidził chińszczyznę, że pozbył się z domu wszelkich sprzętów z napisem “Made in China” to mam dla niego dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że budżetowe tablety są też węgierskie (Concorde Tab), rumuńskie (Evolio Evotab 3), hiszpańskie (tablety Energy Sistem: i724, i824 i i828), austriackie (Cmx clanga 097), a nawet polskie (jTAB W710). Zła natomiast – że na większości (o ile nie na wszystkich) z nich zobaczymy standardową formułkę gdzie urządzenie wyprodukowano. Można oczywiście skusić się na tablet od Alibaby lub wybrać sobie jakiegoś Shoguna, a nawet sprowadzić sobie bezpośrednio z Chin urządzenia ochrzczone nazwą Teclast, Cube, Onda, czy Yuandao. Do wyboru do koloru, nawet modele z wyświetlaczem Retina się znajdą. OpenSignalMaps na postawie 682 tysięcy pobrań swojej aplikacji z Google Play opublikował dane, z których wynika że na prawie cztery tysiące urządzeń z Androidem 1363 modele wystąpiły tylko raz, co świadczy o liczbie modeli, która jest nie do ogarnięcia.
Jak wybrać swój ideał?
Pierwsze pytanie jakie warto sobie zadać przy wyborze sprzętu brzmi “Czy ja go w ogóle potrzebuję?„. Bo co w tablecie jest takiego wyjątkowego, z czym nie poradziłby sobie smartfon, netbook, laptop czy desktop? Czy naprawdę jest sens wydawać jakiekolwiek pieniądze na coś, na czym tylko trochę wygodniej przejrzymy pocztę, pogramy czy obejrzymy film? Zwłaszcza w przypadku gdy smartfon ma tylko 1,5 cala mniej… Ok. Zakładając, że plusów posiadania tabletu – poza stosowaniem go jako drogiego zabijacza czasu – jest więcej, drugie pytanie brzmi “Do czego tak naprawdę będę go wykorzystywał i na jakie ustępstwa będę gotów pójść?„. I to jest pytanie klucz na podstawie którego każdy, kto chce rozsądnie wydać swoją gotówkę powinien rozpocząć poszukiwanie swojego budżetowca skrojonego na miarę, a następnie wziąć się za lekturę testów, opisów, porównań, recenzji, klipów wideo, zdjęć, specyfikacji, benchmarków. W ten sposób KAŻDY może się uratować przed wydaniem majątku na wielozadaniową kobyłę, w której ani nie wykorzysta jego pełnej mocy, ani możliwości. Ot urządzenie z przerostem formy nad treścią i marketingu nad możliwościami. Nie to, co przemyślany, świadomie wybrany budżetowiec.
Na pytanie o to, czym będzie tablet, każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Jakbym potrzebował go jedynie do przeglądania maili – zrezygnowałbym na rzecz smartfona, gdybym potrzebował czytnika e-booków – wybrałbym czytnik e-booków, gdybym potrzebował GPS – wybrałbym budżetowy tablet z GPS, gdybym potrzebował wszystkiego na raz? Zastanowiłbym się tysiąc razy, czy urządzenie będące wszystkim, nie będzie też niczym.
Czas zakupów
To najśmieszniejsza część zabawy 🙂 Ludzie pod recenzjami kłócą się w komentarzach, że bubel, bo nie ma GPS czy 3G, że obudowa skrzypi, że nie obejrzą na tym filmu w rozdzielczości 4k, a zdjęcia robi tylko z rozdzielczością 2 Mpix zamiast 12 Mpix. No o to właśnie chodzi, żeby dowiedzieć się, że ten model taki właśnie jest i dlatego jest… tani. Nie oznacza to co prawda, że coś co jest tanie jest złe – po prostu nie posiada zbędnych (dla niektórych osób) opcji. Po co mi dźwięk 7.1 czy ekran super-high-power-full-kolor, jeśli tablet będę wykorzystywał jako nawigację, przypominaczo-kalendarzo-listę zadań do wykonania i podręczny informator o otrzymanym e-mailu? Przekomarzanie się, czy budżetowy tablet jest dobry czy nie, naprawdę potrafi rozbawić.
Jednak powodów do śmiechu nie mają ci, którzy na zakup takowego się decydują. Tu prosto o wtopę, zwłaszcza jeśli zamawia się sprzęt za który trzeba zapłacić nieco ponad 100 zł z darmową dostawą z Chin. Uwzględniając to, że na zamawiającym zarabia jeszcze pośrednik, to cena takiego sprzętu w juanach musi być naprawdę niska. Bardzo rzadko sprzedawcy wymieniają w takim przypadku producenta i model (o ile takie istnieją), a minimalna kwota jaką trzeba wydać, każe być ostrożnym przy takim zakupie.
Nieco droższe, a właściwie dużo, bo dwukrotnie – mają już swoje recenzje i opinie na niezależnych portalach. Niezależnych na tyle, na ile recenzujący jest się w stanie powstrzymać przed zachwytem powodowanym przez to, że tak tanie urządzenie potrafi zdziałać tak wiele. Nie przypadkowo im droższe urządzenie, tym lepsze. Dodatkowy modem, odbiornik czy więcej pamięci – kosztują. Ostatecznie zbliżamy się do granicy budżetowych tabletów, gdzie można spotkać już modele w pełni spełniające oczekiwania.
Przyszłość budżetowca
Fakt faktem budżetowiec raz nabyty zostanie z nami do śmierci. Prędzej swojej, niż naszej. Sprzedawać się go nie opłaca, chyba, że ktoś liczy na zarobek na poziomie 50-200 zł za sprzęt, który nabył za 500-1000 zł. Czas jest najbardziej niemiłosierny dla elektroniki. Im taniej kupiliśmy, tym szybciej nasz sprzęt się zestarzeje. Jednak śmierć budżetowca nie musi nastąpić szybko, pod warunkiem, że nie kupimy kota w worku sprowadzonym z niewiadomej chińskiej fabryki (choć i te mają niby 12 miesięcy gwarancji) i nie trafimy na felerny egzemplarz (kontrola jakości to nie najlepsza mocna strona chińskich fabryk).
Choć tak po prawdzie z awaryjnością tanich tabletów jest tak, jak z każdym innym urządzeniem: albo mamy szczęście, albo nie. To nie lata osiemdziesiąte, kiedy produkowano telewizory Otake działające do dziś. A zresztą, jeśli budżetowy sprzęt się zepsuje to tracimy co najwyżej od 300 do 1000 zł. Oczywiście pod warunkiem, że co 6 miesięcy sobie nie zmieniamy modelu na lepszy, bo przy cenach budżetowców nas na to po prostu stać. Jeśli zepsułby się model high-endowy (zwłaszcza po upływie gwarancji), tracimy dwa, trzy, dziesięć razy tyle.
Dlaczego kocham budżetowce, wierzę w nie i widzę dla nich świetlaną przyszłość…
To już kwestia bardzo indywidualna – można budżetowce kochać, albo będąc zapatrzonym w jedynie słuszne marki – nawet na nie nie spojrzeć. To kwestia między innymi doświadczeń z wcześniejszymi urządzeniami danej marki. Rzadko się zdarza, że ktoś robiący buble, zrobi nagle coś, co stanie się bestsellerem. Tanie tablety kocham za to, że są tanie. Nie jestem skłonny wydać 2-3 tysiące na sprzęt, który po pół roku mi się znudzi na tyle, że będę go używał od święta. W większości miejsc (poza nielicznymi lokalizacjami) mam dostęp do mniej lub bardziej stacjonarnych sprzętów – o wiele wygodniejszych w użytkowaniu i bardziej wydajnych. Są jednak sytuacje (raz na ruski rok), kiedy tablet stanie się rozrywką na kilka godzin lub dni.
Mógłbym co prawda przekonać się w końcu do powierzenia mu w pełni zadań jakie wykorzystują inne sprzęty w moim otoczeniu. Jednak póki co notatki robię długopisem na papierze (szybciej), o e-mailu informuje mnie smartfon (bardziej poręczny), odpisuję na niego z komputera stacjonarnego (wygodniej, zwłaszcza przy dużej ilości tekstu), filmy Full HD oglądam z płyt Blu-Ray bez grama kompresji (lepsza jakość), zdjęcia robię lustrzanką, filmy rejestruję kamerą, gwiazdy i planety oglądam przy użyciu teleskopu, a nawiguje mnie otrzymana w prezencie nawigacja GPS. Mógłbym to wszystko zamknąć pomiędzy czarnymi ramkami tabletu, ale musiałbym być gotowy na pewne ustępstwa. Ustępstwa w jakości i wygodzie, bo mobilnością, przenośnością tablet bije na głowę wszystko (no może prócz średnio wygodnego w niektórych pracach smartfona).
Czy przyjąłbym budżetowy tablet z otwartymi ramionami? Pewnie. Nie trudno jest zaakceptować te wady budżetowców, o których się najwięcej mówi. Przecież jeszcze tak niedawno słuchałem muzyki z kaset magnetofonowych, oglądałem filmy na VHS, nagrywałem dźwięk na dyktafon (taki analogowy, z kasetami w środku), a by sprawdzić e-mail musiałem przyjść do domu i wykręcić numer 0202122, a następnie wśród pisków modemu czekać, aż połączy się z internetem. Tak, z tego powodu jestem gotowy na kompromis między mobilnością tabletów, a jakością ich wielozadaniowości. Nie tylko tych budżetowych, ale tabletów w ogóle. Budżetowe wersje mają rację bytu nie tylko z uwagi na pokolenie, które pamięta początki internetu, ale z uwagi na to, że ich rozwój nie stoi w miejscu i z miesiąca na miesiąc (tak szybkie to tempo), goni droższe modele. W efekcie mocniejsze modele pojawiają się z pewnym opóźnieniem, ale tablet to nie jest sprzęt, który trzeba mieć na już. Jest jeszcze problem z jakością, ale ta potrafi zaskoczyć i na plus, i na minus. Jeśli tylko w tej kwestii z biegiem lat producenci przyłożą większą wagę do kontroli jakości nie mam nic przeciwko zawołaniu: Dalej budżetowce! Do boju! Zagarniajcie sobie z roku na rok coraz większy kawałek tortu!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.